2 maja
W powietrzu unosił
się zapach potu, krwi i siarki. Gdzieniegdzie porozrzucane były
martwe ciała, których jeszcze nikt nie opłakał, jak i sterty
gruzu, na które nikt nie zwracał większej uwagi, choć przecież
uprzednio były częścią olbrzymiego zamku, twierdzą, która miała
uchronić ich wszystkich od zła.
I nagle zarówno
krzyk, jak i szloch zaczęły mieszać się ze sobą. Determinacja,
odwaga i chęć przetrwania uleciały z czarodziejów niczym
powietrze z balona, a oni sami pozwolili sobie w końcu na słabość.
Upadli na kolana, schowali twarze w brudnych dłoniach, a po
wymęczonym ciele przewinął się spazmatyczny płacz.
Niektórzy
wzrokiem wypatrywali swoich bliskich, inni zaś biegali, szukając
jakiegokolwiek wsparcia, po czym zamierali na widok ciała, które
wcześniej śmiało się razem z nimi. Zdarzali się i tacy, którzy
szli z uśmiechem na twarzy i poklepywali pobliskie osoby po ramieniu
czy plecach, wykończeni walką, jednak wciąż mający siłę, by
pogratulować reszcie.
Miesiące ciężkiej
pracy, szpiegostwa i poświęcenia przez jednego człowieka, który
miał czelność nazwać siebie Czarnym Panem i zniszczyć setki
istnień. I choć nikt nie dał mu prawa by te życia odebrać, on
sam miał moc i nie cofnął się przed niczym aż do samego końca.
Przez kilka słów Przepowiedni zabrał małemu, nic nieświadomemu
dziecku rodziców, i skazał je na wychowanie u wujostwa, które
miało rygorystyczne podejście do osoby takiej jak on; był
tyranem, okrutnym człowiekiem niezdolnym do miłości, jak i zbyt
słabym, by tę miłość zrozumieć bądź przyjąć.
A oni wygrali.
Wszyscy, każdy z
nich — żywy czy martwy — był teraz wolny.
16 czerwca
Słońce dawało o
sobie znać niemiłosiernie, kiedy ludzie — zarówno młodzi, jak i
nieco starsi — uwijali się w ukropie, by dopiąć na ostatni guzik
wszelkie przygotowania i dopilnować, aby Hogwart wyglądał
należycie, kiedy pierwszego lipca przywita uczniów chcących
ukończyć swój rok.
Na czas
przygotowań do wojny nauczanie w Hogwarcie zostało zawieszone, a
uczniowie biorący w nich udział na ten czas mieli wolne od
wszystkich prac domowych i nauki.
Owszem, istnieli
również i tacy czarodzieje, dla których strata podczas II Bitwy o
Hogwart była tak wielka, że nie daliby rady powrócić zaledwie dwa
miesiące po tym wydarzeniu w miejsce, w którym to wszystko zaczęło
się i skończyło, a gdzieś niedaleko zginęła bliska im osoba.
I chociaż nauka była obowiązkiem, to
każdy z uczniów został potraktowany jak najlepiej, więc kadra
nauczycielska nie spodziewała się powrotu wszystkich czarodziejów
w mury zamku.
— Jeszcze
godzina pracy i powinniśmy skończyć! — krzyknął tubalny głos,
na co większość odpowiedziała jakimś pomrukiem lub uśmiechem.
Tak, to prawda,
pomyślała Hermiona, rozglądając się dookoła i widząc, że już
tak naprawdę wszystko zostało zrobione — pozostało tylko zadbać
o zamiecenie kurzu, pozbieranie niepotrzebnych kamieni i
uporządkowanie stert dopiero co znalezionych rzeczy.
Półtora miesiąca
zajęło im naprawienie wszystkich szkód i odbudowanie Hogwartu —
stosunkowo niemało, jednak biorąc pod uwagę osoby skore do pomocy
i fakt, że mogli używać magii...
Dziewczyna
uśmiechnęła się, po czym podeszła do niemałej górki rzeczy i
westchnęła.
— Tyle
przekopywania się, nie, dziecko? — Starsza kobieta stanęła obok
niej, a głębokie zmarszczki zarysowały się na jej czole. Była
odrobinę niższa od Hermiony i o wiele bardziej tęga, a jej ciemne
włosy poprzetykane były siwymi pasmami. Mimo to w niebieskich
oczach widocznie rysowała się radość i ulga, a ją zaczął
zastanawiać fakt, czy kobieta straciła kogoś na wojnie, czy może
jednak nie poniosła tej dotkliwej straty.
Chciała zapytać
o jej imię, jednak kiedy obróciła się w bok, kobieta podchodziła
właśnie do starszego mężczyzny, po czym przytuliła go, co
całkowicie rozczuliło dziewczynę.
Przypomniała
sobie Harry'ego i Rona, którzy dwa dni wcześniej postanowili
wyjechać w podróż i odpocząć od całego ciężaru, jakim
niewątpliwie była wojna. Nie uległa ich namowom i została,
dopilnowując, aby wszystko odbywało się w należytym porządku i
by już tak zostało. Zgarbiła ramiona czując niesamowite
zmęczenie, jednak mimo bólu w każdej partii mięśni kucnęła i
zaczęła przeczesywać stertę rzeczy różdżką, szukając na
nich jakichkolwiek namacalnych śladów magicznych osób, którym
następnie mogłaby je zwrócić.
Będzie miała
czas do pierwszego lipca, by należycie odpocząć, poza tym
opalenizna zapewniona przez ciężką pracę na słońcu
zrekompensuje jej słoneczną pogodę w innym ciepłym kraju gdzieś
daleko, gdzie pewnie teraz znajdują się jej przyjaciele. Oni sami
do końca nie wiedzieli, gdzie się udają, więc stwierdzili, że na
pewno wywiąże się to podczas ich podróży różnymi środkami
transportu, jakie obrali sobie za punkt honoru — pamiętała, że
na ich liście znajdowały się hipogryfy, ale także miotły,
latający i już naprawiony Ford Anglia, Błędny Rycerz, świstoklik,
sieć Fiuu i oczywiście aportacja. Taka ilość przyprawiała ją o
ból głowy i naprawdę wolała rozerwać się w jej rodzinnym domku
nad jeziorem z jakąś książką niż szaleć, kiedy przeżyło się
tak wiele — dla niej taka dawka adrenaliny była na razie
niepotrzebna. Rozumiała — starała się zrozumieć — decyzję
chłopaków i fakt, że właśnie w taki aktywny sposób radzą sobie
z tymi przeżyciami, przed którymi nie mogli się uchronić.
Kiedy chwyciła w
rękę znajomy jej przedmiot, zacisnęła usta i powstrzymała
cisnące się do oczu łzy.
Srebrne lusterko,
z misternie zdobioną drugą stroną i uchwytem pełnym wypukłości
oraz ornamentów, lśniło teraz w jej dłoni.
Jedno z
lusterek należących do bliźniaczek Patil, pomyślała, po czym
przywołała w myślach ich melodyjny głos i radość z prezentu
sprawionego im z okazji urodzin przez nią i Lavender.
Lavender...
Pamiętała jej
krzyk, kiedy wyleciała z wieży — przecież sama spowolniła jej
upadek, który i tak był dotkliwy przez zbyt późny czas reakcji.
Jednak nie zdążyła przewidzieć, że rzuci się na nią Fenrir
Greyback, jak i że zada jej poważne rany. Wystarczyły sekundy, by
ją dopadł, i mimo że odrzuciła go potężnym zaklęciem, a
profesor Trelawney trafiła jego w głowę kryształową kulą —
której każda sztuka była dla niej tak cenna — to dzień później
na skutek odniesionych obrażeń dziewczyna umarła.
To nie tak, że
nie opłakiwała jej straty — opłakała, i to porządnie. W końcu
dzieliła z nią przez sześć lat dormitorium, gdyż na siódmym
roku do Hogwartu nie wróciła, jak i była zazdrosna o Rona, kiedy
zaczął się z nią spotykać. Mimo tych wszystkich drobnych
nieporozumień i kłótni lubiła spędzać czas z nią i Parvati,
czasami nawet dodatkowo z lekkim zakłopotaniem słuchając ich
plotek. Nie przyjaźniły się, ale z pewnością kolegowały.
I chociaż
Hermionie nie brakowało empatii, naprawdę wolała sobie nie
wyobrażać, co czuła jedna z bliźniaczek Patil, która była jej
najbliższą przyjaciółką.
Wcale nie dziwiła
się niektórym osobom, że postanowiły nie wracać do szkoły;
wręcz rozumiała ich potrzebę bycia przy kimś, kto ich zrozumie,
jak i ucieczki od miejsca, które przysporzyło im tyle cierpienia.
Parvati musiała
dać Lavender to lusterko, żeby przyniosło jej szczęście na czas
bitwy, kiedy została przydzielona do innego oddziału niż one dwie.
Tak,
szczęście...
Będzie musiała oddać jej to lusterko jak najszybciej.
Męski głos
wyrwał ją z czeluści umysłu pełnego myśli:
— Hermiono? —
George podszedł do niej, a jedna zmarszczka poziomo przecięła jego
czoło. Jak ludzie potrafią się zmienić — bo przecież jemu
również odebrano kogoś; kogoś, z kim dzielił się sekretami,
kogo kochał jak nikogo innego na świecie, kto był jego najlepszym
przyjacielem. Kto był przecież jego bratem bliźniakiem...
Fred...
Jaką
niesprawiedliwością jest wojna. Jak wielką nienawiść trzeba mieć
w sobie, by zabrać tyle ludzi, których inni tak mocno kochali...
Wstała i
przytuliła się do niego z całej siły. Nie mogła już wytrzymać,
a przecież była tak pewna, że wyczerpała swoją ilość łez do
wypłakania.
— Przepraszam.
Po prostu to takie okrutne...
Pogłaskał ją po
głowie, po czym pocałował we włosy.
— Wiem,
Hermiono, wiem.
I stali tak roniąc
łzy, a ludzie wokół zatrzymywali się i pozwalali sobie na
refleksje, na wspomnienia o śmierci tych wszystkich czarodziejów.
Nikt nie
wstrzymywał myśli o tym, że niektórzy już nigdy nie będą mieli
szansy wrócić w mury Hogwartu.
21 sierpnia
—
Gratulacje, panno Granger. — Hermiona zaśmiała się, usłyszawszy
oficjalne gratulacje od opiekunki swojego domu. I tak za dwie
godzinny zobaczą się w Norze, przy czym będą mówić sobie po
imieniu. Skłoniła się, na co profesor McGonagall zdusiła uśmiech
czający się w kącikach ust. — Same Wybitne. Naprawdę
jestem dumna — dodała kobieta szeptem, a uznanie rozjaśniło całą
jej twarz, wciąż piękną mimo upływającego czasu.
Tak,
same Wybitne, pomyślała dziewczyna, wspominając
niedawno zakończone egzaminy. Z powodu małej liczby osób, które
przystąpiły do nich w drugim terminie, gdyż pierwszy miał miejsce
dwa tygodnie przed rozstrzygającą bitwą, na którym testy zdawała
większa część domu Slytherinu i tylko pojedyncze osoby z
pozostałych, wyniki pojawiły się zdumiewająco szybko.
Był to
pierwszy przypadek w historii, gdzie uczniowie mieli możliwość
zdania Owutemów w trzech terminach, co nie zostało bez komentarza i
fali krytyki na kadrę nauczycielską i ministrów. Wszelkie protesty
i wątpliwości co do słuszności takiej decyzji zostały jednak
rozwiane, a możliwość zdania testów należała się każdemu, kto
był na siódmym roku i wyraził taką chęć.
Hermiona
wątpiła jednak, by przynajmniej połowa jej rówieśników do nich
przystąpiła — niektórzy polegli na bitwie, inni zaś wiedzieli,
że egzaminy nie będą im potrzebne do wybranych zawodów, co od
razu nasuwało jej na myśl Harry'ego czy Rona, którzy w drodze
wyjątku i zasług mogli przystąpić do testów aurorskich bez
wymaganych zdanych pięciu Owutemów na Powyżej Oczekiwań
bądź i wyżej. Nie było mimo wszystko powiedziane, że na pewno je
zdadzą.
Odbierała
gratulacje od całej kadry nauczycielskiej, uśmiechała się na
wszelkie poklepywania po plecach i słowa uznania, rumieniła się na
każdą zbyt pochlebną opinię i nieznacznie krzywiła na
wyolbrzymienie jej zasług. Niedługo później zeszła z podestu i
podeszła do pobliskiej grupy absolwentów, którzy wzajemnie
gratulowali sobie otrzymanych dyplomów z wynikami testów i
ukończenia szkoły.
Jednak
ona ich nie słuchała. Tylko myślała.
Mogła
przecież uratować o wiele więcej osób, niż zdołała. Jakim
prawem ona stała wśród innych na tym zakończeniu, kiedy pamięć
o poległych wyryta była jedynie na pomniku i w pamięci innych? Kto
dał jej prawo, by cieszyć się z najlepszego zdania egzaminów w
historii Hogwartu, kiedy uśmierceni podczas bitwy nigdy nie będą
mieć takiej możliwości. Jak mogła...
—
Przestań. — Męska dłoń dotknęła jej ramienia, a ona spojrzała
na jej właściciela. — Mieliśmy iść naprzód — powiedział,
na co ona pokręciła głową. Chwycił ją za podbródek i zmusił
do spojrzenia mu w oczy, chociaż niewątpliwie było to trudne
zadanie zważywszy na jego wzrost. — Nikt nie będzie zarzucał ci
winy, gdy przez jeden dzień pozwolisz sobie odetchnąć i będziesz
cieszyć się ze swojego sukcesu. Wyobraź sobie, jakby oni tutaj
wciąż byli. — Po czym, uśmiechając się, kontynuował: —
Wyobraź sobie złość Lavender, która i tak pogratulowałaby ci
wyników, bo się kolegujecie, mimo że sama chętnie by się nimi z
tobą zamieniła. Wyobraź sobie... — urwał, biorąc głęboki
wdech. — ...Freda, który śmiałby się, że wyjdziesz za mąż za
każdą książkę, która przyczyniła się do twojego sukcesu,
chociaż zaraz podszedłby do mnie i powiedział, jak bardzo wyrosłaś
i że nie jesteś już tą małą Gryfoneczką, którą mieliśmy
okazję pierwszy raz poznać. Powiedziałby mi, wymuszając
obietnicę, że nikomu tego nie powiem, że dojrzałaś, że
wyglądasz teraz jak pewna siebie, piękna kobieta. — Hermionę
rozczuliły te słowa tak bardzo, że w kącikach jej oczu zatańczyły
łzy, po czym wyobraziła sobie, że nad ramieniem George'a widzi
Freda, który powtarza wszystkie usłyszane chwilę wcześniej słowa.
— Nie omieszkałby wspomnieć również o tym, że stałaś się
bardzo zadziorna, i że sama spokojnie się obronisz przed
niechcianym delikwentem, chociaż oczywiście my obaj z zasady
będziemy czuwać nad tobą. — George uśmiechnął się
nieznacznie, kiedy przy swoim uchu raz za razem słyszał szept
brata. — Ja jestem tutaj, by czuwać nad tobą na Ziemi, a on jest
tam — wskazał głową do góry — by czuwać nad tobą w niebie.
Czy gdziekolwiek indziej się znajduje.
Przytuliła
go mocno i oboje stali tak nie zwracając uwagi na nic dookoła, po
czym oderwali się od siebie kilka minut później. George objął ją
w pasie i nachylił się, mówiąc:
—
Och, naprawdę, Hermiono? Jesteś cała zasmarkana. Jak ja się mam z
tobą pojawić w takim stanie na przyjęciu u mamy?
Dziewczyna
zmarszczyła groźnie brwi, po czym dała mu kuksańca w bok.
—
Zawsze mogę powiedzieć, że mnie porzuciłeś na pastwę losu i
musiałam dotrzeć do Nory całkowicie sama — odpowiedziała,
wycierając łzy na policzkach, a katar w chusteczkę.
To zadziwiające,
jak w kilka tygodni można zmienić jedną relację. Wcześniej
George był dla niej jednym z braci bliźniaków Rona, tym, który
jest niepoważny i robi zdecydowanie za dużo żartów, teraz zaś...
czy można to było nazwać przyjaźnią?
Harry i Ron wciąż
byli na wakacjach, podczas których trwania wymieniła z nimi może z
sześć, siedem listów, gdzie zapewniała ich, że wszystko jest w
porządku i radzi sobie zarówno ze stresem, jak i koszmarami. Znali
ją już od siedmiu lat tak dobrze jak nikt inny i zastanawiała się,
czy woleli po prostu nie wypytywać o wszystko, by nie wydawać się
irytujący, choć musieli przecież zauważyć drgania jej dłoni
podczas pisania niektórych słów, czy ona jednak tak dobrze kłamała
w listach, że każdą oznakę strachu i nieradzenia sobie z
wydarzeniami wojny skutecznie zakamuflowała.
Jednak chwilę
później odegnała od siebie takie myśli wiedząc, że było to z
jej strony bardzo samolubne. Nie mogła dokładać im trosk, kiedy
mieli ich zanadto — stracili o wiele więcej niż ona. Zanim Harry
zdołał do końca uporać się ze śmiercią Dumbledore'a, zginęły
kolejne bliskie mu osoby, jak chociażby Remus czy Tonks.
A Ron poniósł
równie dotkliwą stratę jak cała rodzina Weasleyów, tracąc
swojego starszego brata. Na Harrym ciążyła olbrzymia
odpowiedzialność, sam czuł się winny za setki śmierci podczas
bitwy, a Ron najpewniej zadręczał się tym wszystkim, co mógł
zrobić, a czego nie uczynił. Tak jak i ona...
I kiedy oni mieli
siebie obu podczas tych trudnych chwil, ona zbliżyła się do
George'a, który okazał się niezwykle wyrozumiały, szczery i
wrażliwy, zupełnie jakby był przeciwieństwem Rona — w końcu
jego wrażliwość mieściła się w łyżeczce do herbaty.
Uśmiechnęła się
na otrzymany pstryczek w nos.
— Hej, a to
za co? — spytała oburzona.
Odpowiedział jej
śmiech.
— Za często
myślisz, Hermionko. Chyba będzie trzeba cię upić podczas imprezy,
może wtedy nie będę musiał martwić się o przegrzanie.
— To tylko taki
pretekst, by mnie wykorzystać.
Uśmiechnął się
łobuzersko.
— Oczywiście.
25 sierpnia
— Nie chcę
wracać — jęknął z niezadowoleniem Ron, idąc brzegiem plaży
razem ze swoim przyjacielem. Od ich wyjazdu z Anglii minęły ponad
dwa miesiące, a oni za dwa dni mieli wrócić, by stawić się w
Biurze Aurorów i ustalić datę testów aurorskich. Harry dodatkowo
będzie musiał zakwaterować się w swoim nowym mieszkaniu i
rozpakować wszystkie kartony oraz pudła, które oczywiście
niecierpliwie wyczekiwały jego powrotu.
Obaj trzymali w
ręce kryształowe szklanki wypełnione do połowy bursztynowym
płynem, stopami dotykając mokrego piasku, co jakiś czas zerkając
z uśmiechem w stronę zachodzącego słońca.
— Nie licząc
nieziemskich lasek, zachód słońca to jedna z wielu rzeczy, których
będzie mi brakować, kiedy wrócimy do Anglii. Nie cierpię
londyńskiej pogody — powiedział Ron i wzdrygnął się, a rude
kosmyki włosów poruszyły się nieznacznie, uwydatniając jego
głęboką opaleniznę. Przez te dwa i pół miesiąca zdążyli
zwiedzić kilka krajów, i pomijając Lazurowe Wybrzeże, gdzie
obecnie się znajdowali, zobaczyli również część Hawajów,
Majorki, Birmy, Kuby, Turcji, a także kilka dni spędzili nad
malowniczym jeziorem Bajkał. Obaj niezaprzeczalnie byli w stanie
przyznać, że był to niezwykły czas, a każdy kolejny dzień
spędzony w jednym z przepięknych miejsc pomagał im uporać się ze
wspomnieniami i koszmarami przeszłości.
Teraz wracali do
Anglii, by zderzyć się z rzeczywistością, żywiąc tym samym
głęboką nadzieję, że cały ten odpoczynek i wakacje nie poszły
na marne, a wspomnienia nie uderzą w nich jak lawina, kiedy zobaczą
wszystkich znajomych, którzy również kogoś stracili.
Musieli, po prostu
musieli poradzić sobie z tym wszystkim — nie byli przecież w
stanie uratować większej ilości osób. Pozostawało cieszyć się,
że mają siebie, jak i trzymać kciuki za ludzi chcących walczyć o
lepsze jutro bez bliskich, którzy wcześniej stanowili filar ich
życia.
Popatrzyli na
siebie, a uśmiech rozjaśnił ich opalone oblicza. Jak dobrze, że
mieli siebie i Hermionę. Wciąż ich ciekawiło, jak ona spędziła
cały ten czas i co robiła, jednak w listach nie była zbyt wylewna,
więc wspólnie zadecydowali, że nie będą na nią naciskać, a
wszystkiego dowiedzą się po powrocie do domu.
Dom...
Ron czasami miał
poczucie winy, kiedy pomyślał o swoich rodzicach, o George'u, o
Ginny... Przeszywało jego ciało niczym strzała za każdym razem,
gdy uświadamiał sobie, że ich zostawił zamiast okazać należyte
wsparcie aż do końca. Jednak sami mówili, żeby wyjechał z
Harrym, że to im dobrze zrobi, że taki odpoczynek jest wręcz
wskazany... I uległ, posłuchał się. Miał nadzieję, że jakoś
sobie radzą.
Nie, stop,
pomyślał. Przecież miał prawo wyjechać. Miał prawo
poradzić sobie ze swoimi własnymi demonami po swojemu. Nikt
nie mógł mu zakazać radzenia sobie tak, jak on potrafił
najlepiej.
— Powinieneś
się cieszyć — powiedział po jakimś czasie Harry. — Zobaczymy
Hermionę, wszystkich przyjaciół, Hogwart, i oczywiście umówimy
się na zdawanie testów aurorskich. Zdenerwowany?
— Jak nigdy. —
Obaj zaśmiali się szczerze, a Ron dodał chwilę później: — Jak
myślę o tych testach, to cały się trzęsę i denerwuję. Nawet
przed wojną nie miałem takiego stracha jak teraz.
Odetchnął
głęboko. Zawód Aurora nie był kolejnym etapem w zadaniu:
„wspieram Harry'ego i podążam wszędzie tam, gdzie on”. Od
dziecka pragnął nim zostać i nie wyobrażał sobie nigdy, żeby
było inaczej. Mimo że pewnie znowu przyjdzie mu stać w cieniu
swojego przyjaciela, to i tak chciał wykonywać ten zawód za
wszelką cenę. Bał się jednak, że jego umiejętności będą zbyt
małe, by go przyjęli...
Harry w końcu bez
problemu się dostanie, w końcu to Harry... a on?
Był tylko
kolejnym Weasleyem, i nawet mimo wygranej wojny i zasług w
bitwie to niewiele zmieniało jego położenie.
Szybko zamrugał,
zdając sobie sprawę z toku swoich myśli. Znowu to robił.
Spojrzał na
Harry'ego i podniósł ciężką szklankę do ust, biorąc łyk.
— Daj spokój,
Ron. Uda nam się. Zawsze się udaje.
I tak szli,
brodząc stopami w piasku, a zachodzące słońce powoli zrównywało
się z ich głowami.
Odetchnęli,
odżyli na nowo; teraz pozostało im tylko obudzić się z pięknego
snu i powrócić do rzeczywistości, która — żywili głęboką
nadzieję — miała nie okazać się aż taka straszna.
27 sierpnia
Hermiona siedziała
na jednym z dość zniszczonych leżaków, ciężkim tomiskiem
zasłaniając sobie natarczywe słońce, a jakieś trzydzieści
metrów od niej George skakał z pomostu prosto do chłodzącej ciało
wody.
Rano dostała list
od Harry'ego i Rona z informacją o planowanej godzinie powrotu.
Razem z George'em
postanowiła nie ruszać się z miejsca i powitać ich nad jeziorem,
gdzie jej rodzice mieli letni domek i dali wolną rękę co do formy
pobytu.
Musiała przyznać,
że zarówno jej, jak i George'owi, wyjazd tutaj wyszedł na dobre, i
mimo tygodnia spędzonego w tym miejscu oboje chodzili uśmiechnięci,
co chwilę przekomarzając się ze sobą bądź kłócąc o
drobiazgi.
Pierwszego
września George wracał do pracy w „Magicznych Dowcipach
Weasleyów”, by kontynuować to, co zaplanowali wcześniej razem z
bratem, a ona przez pierwsze trzy dni zamierzała mu pomóc, by dzień
po tym wyjechać na tak długo planowany Kurs Magomedycyny
Gunhildy z Gorsemoor, który obejmował piętnaście miesięcy
ciężkiej pracy w Stanach Zjednoczonych, Japonii i Nowej Zelandii.
Aby zostać
uzdrowicielem w świętym Mungu, trzeba było zdać wymagane Owutemy
przynajmniej na Powyżej Oczekiwań, przy czym przystępując
do pracy była ona ustanowiona na pół etatu, bo pozostały czas
poświęcało się na odpowiednie kursy z wszelakich dziedzin, które
obejmowały chociażby magomedycynę, trasmutację czy eliksiry. Było
to również powodem nieskładania papierów do szpitala przez wielu
ambitnych i początkujących uzdrowicieli, bo kursy — w zależności
od szybkości nauki danego czarodzieja — trwały kilka miesięcy, i
w większej mierze nie dostawało się za nie sowitego wynagrodzenia.
Tym samym przez
pracowanie na zaledwie pół etatu niektórych nie było stać na
opłacenie mieszkania, czynszu i kupno jedzenia, dlatego po jakimś
czasie rezygnowali, szukając lepszej posady.
Hermionę jednak
to nie zraziło, bo od zawsze wiedziała, co chce robić. Poza tym
uważała za całkowity bezsens kształtowanie się w tych
dziedzinach, w których przy podjęciu pracy powinno się doskonale
operować wszelakimi pojęciami i mieć wymagane umiejętności. Nie
wyobrażała sobie, by mogła kiedyś poważnie zachorować, a
opiekujący się nią uzdrowiciel nie potrafiłby jej pomóc, bo
wciąż uczęszczałby na kursy.
Jeszcze przed
rozstrzygającą bitwą wysłała więc anonimową sowę do
ówczesnego dyrektora świętego Muga z zapytaniem, czy zamiast
przygotowanych przez nich kursów można ubiegać się o posadę
uzdrowiciela ze skończonym Kursem Magomedycyny Gunhildy z
Gorsemoor, na co odpowiedź była
pozytywna, jak i że absolutnie nie ma żadnych przeciwwskazań.
Wolała pozostać anonimowa, bo jeszcze wtedy podróżowała z Harrym
i Ronem w celu znalezienia horkruksów, a nie mogła zdradzić ich
położenia; w dodatku wiele poważnych i szanujących się
instytucji było wtenczas opanowanych przez Voldemorta i jego
popleczników.
Pokręciła głową, urywając swoje rozmyślania, a brązowe kosmyki
poruszyły się w niemym takcie. Przewróciła stronę w książce i
czytała dalej, co jakiś czas zerkając w stronę George'a, który
skakał do wody robiąc salta i popisując się, co sprawiało mu
niesamowitą radość.
Godzinę później usłyszała charakterystyczny dźwięk
towarzyszący aportacji i zmarszczyła brwi.
Obróciła głowę w lewą stronę, jednak zdążyła jedynie wstać
z leżaka, zanim nie została porwana w ramiona przyjaciół.
— Też się cieszę, że was w końcu widzę — powiedziała po
chwili i odsunęła się na jeden metr, po czym pociągnęła nosem
patrząc na ich zmężniałe sylwetki i nieco dojrzalsze twarze. —
Czuję się jak matka oglądająca własne dzieci. Ale się
zmieniliście! — Uśmiechnęła się, a oni trzymali ją tak mocno,
że miała wrażenie, iż zaraz się udusi. Dosłownie kilka sekund
później dołączył do nich George, który poklepał ich obu mocno
po plecach i pokiwał głową w geście uznania.
— A kogo ja tu widzę? Mojego kochanego braciszka i Niesamowitego
Chłopca, Który Przeżył! Chodźcie do tatusia! — Wziął każdego
z nich pod ramię, a dłonią poczochrał po włosach. —
Wyglądacie, jakbyście wysmarowali się czekoladowymi żabami.
Ciekawe, co powie mama na wasze dziwne fetysze. — Spojrzał na nich
srogo i podparł się pod boki, udając Molly. Odpowiedziały mu
głośne śmiechy, po czym wszyscy usiedli na leżakach i zaczęli
rozmawiać o tym, co się działo i jakie są ich obecne plany.
Każdy zaczynał iść w swoją stronę — George otwierał ponownie
sklep, Hermiona niedługo później przenosiła się do innego kraju
na niemal półtoraroczny kurs, a oni dwaj planowali swoją
przyszłość jako Aurorzy.
Zasadnicze pytanie brzmiało, czy mimo niezaprzeczalnego faktu, że
każdy z nich zaczynał udeptywać swoją własną ścieżkę,
pogodzą to wszystko i przetrwają, będąc prawdziwymi przyjaciółmi.
5 września
Hermiona spojrzała na pomniejszoną mapę w swoich dłoniach, którą
kilka dni wcześniej otrzymała za pomocą sowy wraz z pozostałymi
informacjami o kursie — co trzeba było zabrać, gdzie się
dokładnie znajdował gmach, w jakim miejscu wszystko miało się
odbywać, do jakiej części mieszkalnej została przydzielona, jakie
książki trzeba było mieć ze sobą i jaka była przewidziana ilość
galeonów na szaty i wymagane przedmioty, które kupowane były za
pośrednictwem uniwersytetu magomedycyny.
Teraz zerkała na kawałek pergaminu, zauważając, że dotarła na
miejsce. Dookoła nie było widać nic szczególnego — tylko
gdzieniegdzie jakiś bliżej niezidentyfikowany przedmiot tańczył tak jak wiatr zapragnął, a
niedaleko jakiś kamyk poruszał się po ziemi. Wyglądało to jak
całkowite pustkowie, odludzie, na którym nikt nie mieszka —
zupełnie jakby żaden człowiek nie chciał zapuszczać się w takie
rejony. Ziemia miejscami była kamienista, nieporośnięta żadnym
mchem ani trawą — wyglądało na to, że warunki nie sprzyjają
rozwijaniu się w takim miejscu żadnej roślinności. Bezchmurne
niebo jeszcze bardziej dawało znać o duszności, gorącu i
niemijającemu ukropowi.
Hermiona spojrzała na swój strój — krótkie spodenki i zwykłą
białą koszulkę — po czym otarła czoło z nadmiaru potu. Chciała
jak najszybciej znaleźć się w środku, bo była całkowicie
nieprzystosowana do takiej pogody.
Każdy ważniejszy budynek w świecie magii — szczególnie
odizolowany od reszty miejsc — miał swoje własne zabezpieczenie.
I tak, jak czarodzieje mogli bez problemu zobaczyć Hogwart, tak
zwykli ludzie widzieli tylko stertę gruzu, a chcąc iść dalej,
przypominali sobie o tym, że mają jakąś ważną rzecz do
zrobienia. Przymknęła powieki, po czym wyobraziła sobie wspaniały
gmach, którego okazałość widziała na wysłanym zdjęciu, po czym
otwierając je ponownie, miała zobaczyć go przed sobą, schowanego
za żelazną bramą, w którą wyryte były inicjały G&G —
Gunhildy z Gorsemoor, wplątane między metalowe kwiaty i
łodygi.
Drobinki kurzu wpadły jej do oczu, a ona potarła drażniące
miejsce ściśniętą w pięść dłonią, by później zamrzeć z
wrażenia.
A więc tak
wyglądał Shenter.
Dobry wieczór!:) Niezmiernie się cieszę, że mogę tutaj zawitać z kolejnym postem. Pierwsze rozdziały będą dosyć nietypowe, bo właśnie na taką formę "zgłębienia się w przeszłość" wybrałam. Mam nadzieję, że razem ze mną przebrniecie przez te czupiradła i już za kilka tygodni dojdziemy do normalnej akcji. Przez fakt, że w przeszłości, tuż po wojnie chociażby, tyle się dzieje, że nie może to się dziać na zasadzie ciągłych retrospekcji przeplatanych z normalnymi, regularnymi wątkami. I ja mogłabym wtedy się pomylić, i Wy pogubić, więc ta forma, którą obecnie przekazuję, powinna być jak najbardziej klarowna i zrozumiała. W obecnym rozdziale mamy czas tuż po wojnie, wspomnienia, a także wyjazd Hermiony na kurs. Każdy następny będzie się skupiał bardziej na niej — na tym, co ona tam robi, jak wszystko się odbywa, jednak nie zabraknie również wstawek z życia czarodziejów w Anglii — tak, nie zabraknie również i jego. Tak więc na razie nie będzie dramionowato, ale żeby mogło być, muszę najpierw wszystko wyjaśnić — przecierpicie, kochani?
Rozdział zostanie zbetowany na dniach, ponieważ nie chciałam opóźniać publikacji, a duszyczki nie miały czasu. Za wszelakie wytknięcia będę bardzo wdzięczna:)
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, przy chwili czasu na wszystkie odpowiem; również odwiedzę Wasze blogi, biorę się za każdy po kolei, więc i dodam się do czytelników, żeby być na bieżąco. Więc jeśli nie macie jeszcze ode mnie komentarza — cierpliwości. Ja jestem tylko człowiekiem, nie mam (niestety!) 24 godzin na czytanie.
Kolejny rozdział powinien pojawić się w ciągu tygodnia/dwóch; na bieżąco z postępami możecie być na facebooku, więc zapraszam do polubienia. Buziaki!
***
Rozdział zostanie zbetowany na dniach, ponieważ nie chciałam opóźniać publikacji, a duszyczki nie miały czasu. Za wszelakie wytknięcia będę bardzo wdzięczna:)
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, przy chwili czasu na wszystkie odpowiem; również odwiedzę Wasze blogi, biorę się za każdy po kolei, więc i dodam się do czytelników, żeby być na bieżąco. Więc jeśli nie macie jeszcze ode mnie komentarza — cierpliwości. Ja jestem tylko człowiekiem, nie mam (niestety!) 24 godzin na czytanie.
Kolejny rozdział powinien pojawić się w ciągu tygodnia/dwóch; na bieżąco z postępami możecie być na facebooku, więc zapraszam do polubienia. Buziaki!