12.04.2015

01. Rozdział


2 maja



W powietrzu unosił się zapach potu, krwi i siarki. Gdzieniegdzie porozrzucane były martwe ciała, których jeszcze nikt nie opłakał, jak i sterty gruzu, na które nikt nie zwracał większej uwagi, choć przecież uprzednio były częścią olbrzymiego zamku, twierdzą, która miała uchronić ich wszystkich od zła.

I nagle zarówno krzyk, jak i szloch zaczęły mieszać się ze sobą. Determinacja, odwaga i chęć przetrwania uleciały z czarodziejów niczym powietrze z balona, a oni sami pozwolili sobie w końcu na słabość. Upadli na kolana, schowali twarze w brudnych dłoniach, a po wymęczonym ciele przewinął się spazmatyczny płacz.
Niektórzy wzrokiem wypatrywali swoich bliskich, inni zaś biegali, szukając jakiegokolwiek wsparcia, po czym zamierali na widok ciała, które wcześniej śmiało się razem z nimi. Zdarzali się i tacy, którzy szli z uśmiechem na twarzy i poklepywali pobliskie osoby po ramieniu czy plecach, wykończeni walką, jednak wciąż mający siłę, by pogratulować reszcie.
Miesiące ciężkiej pracy, szpiegostwa i poświęcenia przez jednego człowieka, który miał czelność nazwać siebie Czarnym Panem i zniszczyć setki istnień. I choć nikt nie dał mu prawa by te życia odebrać, on sam miał moc i nie cofnął się przed niczym aż do samego końca. Przez kilka słów Przepowiedni zabrał małemu, nic nieświadomemu dziecku rodziców, i skazał je na wychowanie u wujostwa, które miało rygorystyczne podejście do osoby takiej jak on; był tyranem, okrutnym człowiekiem niezdolnym do miłości, jak i zbyt słabym, by tę miłość zrozumieć bądź przyjąć.
A oni wygrali.
Wszyscy, każdy z nich — żywy czy martwy — był teraz wolny.


16 czerwca


Słońce dawało o sobie znać niemiłosiernie, kiedy ludzie — zarówno młodzi, jak i nieco starsi — uwijali się w ukropie, by dopiąć na ostatni guzik wszelkie przygotowania i dopilnować, aby Hogwart wyglądał należycie, kiedy pierwszego lipca przywita uczniów chcących ukończyć swój rok.
Na czas przygotowań do wojny nauczanie w Hogwarcie zostało zawieszone, a uczniowie biorący w nich udział na ten czas mieli wolne od wszystkich prac domowych i nauki.
Owszem, istnieli również i tacy czarodzieje, dla których strata podczas II Bitwy o Hogwart była tak wielka, że nie daliby rady powrócić zaledwie dwa miesiące po tym wydarzeniu w miejsce, w którym to wszystko zaczęło się i skończyło, a gdzieś niedaleko zginęła bliska im osoba.
I chociaż nauka była obowiązkiem, to każdy z uczniów został potraktowany jak najlepiej, więc kadra nauczycielska nie spodziewała się powrotu wszystkich czarodziejów w mury zamku.
— Jeszcze godzina pracy i powinniśmy skończyć! — krzyknął tubalny głos, na co większość odpowiedziała jakimś pomrukiem lub uśmiechem.
Tak, to prawda, pomyślała Hermiona, rozglądając się dookoła i widząc, że już tak naprawdę wszystko zostało zrobione — pozostało tylko zadbać o zamiecenie kurzu, pozbieranie niepotrzebnych kamieni i uporządkowanie stert dopiero co znalezionych rzeczy.
Półtora miesiąca zajęło im naprawienie wszystkich szkód i odbudowanie Hogwartu — stosunkowo niemało, jednak biorąc pod uwagę osoby skore do pomocy i fakt, że mogli używać magii...
Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym podeszła do niemałej górki rzeczy i westchnęła.
— Tyle przekopywania się, nie, dziecko? — Starsza kobieta stanęła obok niej, a głębokie zmarszczki zarysowały się na jej czole. Była odrobinę niższa od Hermiony i o wiele bardziej tęga, a jej ciemne włosy poprzetykane były siwymi pasmami. Mimo to w niebieskich oczach widocznie rysowała się radość i ulga, a ją zaczął zastanawiać fakt, czy kobieta straciła kogoś na wojnie, czy może jednak nie poniosła tej dotkliwej straty.
Chciała zapytać o jej imię, jednak kiedy obróciła się w bok, kobieta podchodziła właśnie do starszego mężczyzny, po czym przytuliła go, co całkowicie rozczuliło dziewczynę.
Przypomniała sobie Harry'ego i Rona, którzy dwa dni wcześniej postanowili wyjechać w podróż i odpocząć od całego ciężaru, jakim niewątpliwie była wojna. Nie uległa ich namowom i została, dopilnowując, aby wszystko odbywało się w należytym porządku i by już tak zostało. Zgarbiła ramiona czując niesamowite zmęczenie, jednak mimo bólu w każdej partii mięśni kucnęła i zaczęła przeczesywać stertę rzeczy różdżką, szukając na nich jakichkolwiek namacalnych śladów magicznych osób, którym następnie mogłaby je zwrócić.
Będzie miała czas do pierwszego lipca, by należycie odpocząć, poza tym opalenizna zapewniona przez ciężką pracę na słońcu zrekompensuje jej słoneczną pogodę w innym ciepłym kraju gdzieś daleko, gdzie pewnie teraz znajdują się jej przyjaciele. Oni sami do końca nie wiedzieli, gdzie się udają, więc stwierdzili, że na pewno wywiąże się to podczas ich podróży różnymi środkami transportu, jakie obrali sobie za punkt honoru — pamiętała, że na ich liście znajdowały się hipogryfy, ale także miotły, latający i już naprawiony Ford Anglia, Błędny Rycerz, świstoklik, sieć Fiuu i oczywiście aportacja. Taka ilość przyprawiała ją o ból głowy i naprawdę wolała rozerwać się w jej rodzinnym domku nad jeziorem z jakąś książką niż szaleć, kiedy przeżyło się tak wiele — dla niej taka dawka adrenaliny była na razie niepotrzebna. Rozumiała — starała się zrozumieć — decyzję chłopaków i fakt, że właśnie w taki aktywny sposób radzą sobie z tymi przeżyciami, przed którymi nie mogli się uchronić.
Kiedy chwyciła w rękę znajomy jej przedmiot, zacisnęła usta i powstrzymała cisnące się do oczu łzy.
Srebrne lusterko, z misternie zdobioną drugą stroną i uchwytem pełnym wypukłości oraz ornamentów, lśniło teraz w jej dłoni.
Jedno z lusterek należących do bliźniaczek Patil, pomyślała, po czym przywołała w myślach ich melodyjny głos i radość z prezentu sprawionego im z okazji urodzin przez nią i Lavender.
Lavender...
Pamiętała jej krzyk, kiedy wyleciała z wieży — przecież sama spowolniła jej upadek, który i tak był dotkliwy przez zbyt późny czas reakcji. Jednak nie zdążyła przewidzieć, że rzuci się na nią Fenrir Greyback, jak i że zada jej poważne rany. Wystarczyły sekundy, by ją dopadł, i mimo że odrzuciła go potężnym zaklęciem, a profesor Trelawney trafiła jego w głowę kryształową kulą — której każda sztuka była dla niej tak cenna — to dzień później na skutek odniesionych obrażeń dziewczyna umarła.
To nie tak, że nie opłakiwała jej straty — opłakała, i to porządnie. W końcu dzieliła z nią przez sześć lat dormitorium, gdyż na siódmym roku do Hogwartu nie wróciła, jak i była zazdrosna o Rona, kiedy zaczął się z nią spotykać. Mimo tych wszystkich drobnych nieporozumień i kłótni lubiła spędzać czas z nią i Parvati, czasami nawet dodatkowo z lekkim zakłopotaniem słuchając ich plotek. Nie przyjaźniły się, ale z pewnością kolegowały.
I chociaż Hermionie nie brakowało empatii, naprawdę wolała sobie nie wyobrażać, co czuła jedna z bliźniaczek Patil, która była jej najbliższą przyjaciółką.
Wcale nie dziwiła się niektórym osobom, że postanowiły nie wracać do szkoły; wręcz rozumiała ich potrzebę bycia przy kimś, kto ich zrozumie, jak i ucieczki od miejsca, które przysporzyło im tyle cierpienia.
Parvati musiała dać Lavender to lusterko, żeby przyniosło jej szczęście na czas bitwy, kiedy została przydzielona do innego oddziału niż one dwie.
Tak, szczęście...
Będzie musiała oddać jej to lusterko jak najszybciej.
Męski głos wyrwał ją z czeluści umysłu pełnego myśli:
— Hermiono? — George podszedł do niej, a jedna zmarszczka poziomo przecięła jego czoło. Jak ludzie potrafią się zmienić — bo przecież jemu również odebrano kogoś; kogoś, z kim dzielił się sekretami, kogo kochał jak nikogo innego na świecie, kto był jego najlepszym przyjacielem. Kto był przecież jego bratem bliźniakiem...
Fred...
Jaką niesprawiedliwością jest wojna. Jak wielką nienawiść trzeba mieć w sobie, by zabrać tyle ludzi, których inni tak mocno kochali...
Wstała i przytuliła się do niego z całej siły. Nie mogła już wytrzymać, a przecież była tak pewna, że wyczerpała swoją ilość łez do wypłakania.
— Przepraszam. Po prostu to takie okrutne...
Pogłaskał ją po głowie, po czym pocałował we włosy.
— Wiem, Hermiono, wiem.
I stali tak roniąc łzy, a ludzie wokół zatrzymywali się i pozwalali sobie na refleksje, na wspomnienia o śmierci tych wszystkich czarodziejów.
Nikt nie wstrzymywał myśli o tym, że niektórzy już nigdy nie będą mieli szansy wrócić w mury Hogwartu.



21 sierpnia


— Gratulacje, panno Granger. — Hermiona zaśmiała się, usłyszawszy oficjalne gratulacje od opiekunki swojego domu. I tak za dwie godzinny zobaczą się w Norze, przy czym będą mówić sobie po imieniu. Skłoniła się, na co profesor McGonagall zdusiła uśmiech czający się w kącikach ust. — Same Wybitne. Naprawdę jestem dumna — dodała kobieta szeptem, a uznanie rozjaśniło całą jej twarz, wciąż piękną mimo upływającego czasu.
Tak, same Wybitne, pomyślała dziewczyna, wspominając niedawno zakończone egzaminy. Z powodu małej liczby osób, które przystąpiły do nich w drugim terminie, gdyż pierwszy miał miejsce dwa tygodnie przed rozstrzygającą bitwą, na którym testy zdawała większa część domu Slytherinu i tylko pojedyncze osoby z pozostałych, wyniki pojawiły się zdumiewająco szybko.
Był to pierwszy przypadek w historii, gdzie uczniowie mieli możliwość zdania Owutemów w trzech terminach, co nie zostało bez komentarza i fali krytyki na kadrę nauczycielską i ministrów. Wszelkie protesty i wątpliwości co do słuszności takiej decyzji zostały jednak rozwiane, a możliwość zdania testów należała się każdemu, kto był na siódmym roku i wyraził taką chęć.
Hermiona wątpiła jednak, by przynajmniej połowa jej rówieśników do nich przystąpiła — niektórzy polegli na bitwie, inni zaś wiedzieli, że egzaminy nie będą im potrzebne do wybranych zawodów, co od razu nasuwało jej na myśl Harry'ego czy Rona, którzy w drodze wyjątku i zasług mogli przystąpić do testów aurorskich bez wymaganych zdanych pięciu Owutemów na Powyżej Oczekiwań bądź i wyżej. Nie było mimo wszystko powiedziane, że na pewno je zdadzą.
Odbierała gratulacje od całej kadry nauczycielskiej, uśmiechała się na wszelkie poklepywania po plecach i słowa uznania, rumieniła się na każdą zbyt pochlebną opinię i nieznacznie krzywiła na wyolbrzymienie jej zasług. Niedługo później zeszła z podestu i podeszła do pobliskiej grupy absolwentów, którzy wzajemnie gratulowali sobie otrzymanych dyplomów z wynikami testów i ukończenia szkoły.
Jednak ona ich nie słuchała. Tylko myślała.
Mogła przecież uratować o wiele więcej osób, niż zdołała. Jakim prawem ona stała wśród innych na tym zakończeniu, kiedy pamięć o poległych wyryta była jedynie na pomniku i w pamięci innych? Kto dał jej prawo, by cieszyć się z najlepszego zdania egzaminów w historii Hogwartu, kiedy uśmierceni podczas bitwy nigdy nie będą mieć takiej możliwości. Jak mogła...
— Przestań. — Męska dłoń dotknęła jej ramienia, a ona spojrzała na jej właściciela. — Mieliśmy iść naprzód — powiedział, na co ona pokręciła głową. Chwycił ją za podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy, chociaż niewątpliwie było to trudne zadanie zważywszy na jego wzrost. — Nikt nie będzie zarzucał ci winy, gdy przez jeden dzień pozwolisz sobie odetchnąć i będziesz cieszyć się ze swojego sukcesu. Wyobraź sobie, jakby oni tutaj wciąż byli. — Po czym, uśmiechając się, kontynuował: — Wyobraź sobie złość Lavender, która i tak pogratulowałaby ci wyników, bo się kolegujecie, mimo że sama chętnie by się nimi z tobą zamieniła. Wyobraź sobie... — urwał, biorąc głęboki wdech. — ...Freda, który śmiałby się, że wyjdziesz za mąż za każdą książkę, która przyczyniła się do twojego sukcesu, chociaż zaraz podszedłby do mnie i powiedział, jak bardzo wyrosłaś i że nie jesteś już tą małą Gryfoneczką, którą mieliśmy okazję pierwszy raz poznać. Powiedziałby mi, wymuszając obietnicę, że nikomu tego nie powiem, że dojrzałaś, że wyglądasz teraz jak pewna siebie, piękna kobieta. — Hermionę rozczuliły te słowa tak bardzo, że w kącikach jej oczu zatańczyły łzy, po czym wyobraziła sobie, że nad ramieniem George'a widzi Freda, który powtarza wszystkie usłyszane chwilę wcześniej słowa. — Nie omieszkałby wspomnieć również o tym, że stałaś się bardzo zadziorna, i że sama spokojnie się obronisz przed niechcianym delikwentem, chociaż oczywiście my obaj z zasady będziemy czuwać nad tobą. — George uśmiechnął się nieznacznie, kiedy przy swoim uchu raz za razem słyszał szept brata. — Ja jestem tutaj, by czuwać nad tobą na Ziemi, a on jest tam — wskazał głową do góry — by czuwać nad tobą w niebie. Czy gdziekolwiek indziej się znajduje.
Przytuliła go mocno i oboje stali tak nie zwracając uwagi na nic dookoła, po czym oderwali się od siebie kilka minut później. George objął ją w pasie i nachylił się, mówiąc:
— Och, naprawdę, Hermiono? Jesteś cała zasmarkana. Jak ja się mam z tobą pojawić w takim stanie na przyjęciu u mamy?
Dziewczyna zmarszczyła groźnie brwi, po czym dała mu kuksańca w bok.
— Zawsze mogę powiedzieć, że mnie porzuciłeś na pastwę losu i musiałam dotrzeć do Nory całkowicie sama — odpowiedziała, wycierając łzy na policzkach, a katar w chusteczkę.
To zadziwiające, jak w kilka tygodni można zmienić jedną relację. Wcześniej George był dla niej jednym z braci bliźniaków Rona, tym, który jest niepoważny i robi zdecydowanie za dużo żartów, teraz zaś... czy można to było nazwać przyjaźnią?
Harry i Ron wciąż byli na wakacjach, podczas których trwania wymieniła z nimi może z sześć, siedem listów, gdzie zapewniała ich, że wszystko jest w porządku i radzi sobie zarówno ze stresem, jak i koszmarami. Znali ją już od siedmiu lat tak dobrze jak nikt inny i zastanawiała się, czy woleli po prostu nie wypytywać o wszystko, by nie wydawać się irytujący, choć musieli przecież zauważyć drgania jej dłoni podczas pisania niektórych słów, czy ona jednak tak dobrze kłamała w listach, że każdą oznakę strachu i nieradzenia sobie z wydarzeniami wojny skutecznie zakamuflowała.
Jednak chwilę później odegnała od siebie takie myśli wiedząc, że było to z jej strony bardzo samolubne. Nie mogła dokładać im trosk, kiedy mieli ich zanadto — stracili o wiele więcej niż ona. Zanim Harry zdołał do końca uporać się ze śmiercią Dumbledore'a, zginęły kolejne bliskie mu osoby, jak chociażby Remus czy Tonks.
A Ron poniósł równie dotkliwą stratę jak cała rodzina Weasleyów, tracąc swojego starszego brata. Na Harrym ciążyła olbrzymia odpowiedzialność, sam czuł się winny za setki śmierci podczas bitwy, a Ron najpewniej zadręczał się tym wszystkim, co mógł zrobić, a czego nie uczynił. Tak jak i ona...
I kiedy oni mieli siebie obu podczas tych trudnych chwil, ona zbliżyła się do George'a, który okazał się niezwykle wyrozumiały, szczery i wrażliwy, zupełnie jakby był przeciwieństwem Rona — w końcu jego wrażliwość mieściła się w łyżeczce do herbaty.
Uśmiechnęła się na otrzymany pstryczek w nos.
— Hej, a to za co? — spytała oburzona.
Odpowiedział jej śmiech.
— Za często myślisz, Hermionko. Chyba będzie trzeba cię upić podczas imprezy, może wtedy nie będę musiał martwić się o przegrzanie.
— To tylko taki pretekst, by mnie wykorzystać.
Uśmiechnął się łobuzersko.
— Oczywiście.


25 sierpnia


— Nie chcę wracać — jęknął z niezadowoleniem Ron, idąc brzegiem plaży razem ze swoim przyjacielem. Od ich wyjazdu z Anglii minęły ponad dwa miesiące, a oni za dwa dni mieli wrócić, by stawić się w Biurze Aurorów i ustalić datę testów aurorskich. Harry dodatkowo będzie musiał zakwaterować się w swoim nowym mieszkaniu i rozpakować wszystkie kartony oraz pudła, które oczywiście niecierpliwie wyczekiwały jego powrotu.
Obaj trzymali w ręce kryształowe szklanki wypełnione do połowy bursztynowym płynem, stopami dotykając mokrego piasku, co jakiś czas zerkając z uśmiechem w stronę zachodzącego słońca.
— Nie licząc nieziemskich lasek, zachód słońca to jedna z wielu rzeczy, których będzie mi brakować, kiedy wrócimy do Anglii. Nie cierpię londyńskiej pogody — powiedział Ron i wzdrygnął się, a rude kosmyki włosów poruszyły się nieznacznie, uwydatniając jego głęboką opaleniznę. Przez te dwa i pół miesiąca zdążyli zwiedzić kilka krajów, i pomijając Lazurowe Wybrzeże, gdzie obecnie się znajdowali, zobaczyli również część Hawajów, Majorki, Birmy, Kuby, Turcji, a także kilka dni spędzili nad malowniczym jeziorem Bajkał. Obaj niezaprzeczalnie byli w stanie przyznać, że był to niezwykły czas, a każdy kolejny dzień spędzony w jednym z przepięknych miejsc pomagał im uporać się ze wspomnieniami i koszmarami przeszłości.
Teraz wracali do Anglii, by zderzyć się z rzeczywistością, żywiąc tym samym głęboką nadzieję, że cały ten odpoczynek i wakacje nie poszły na marne, a wspomnienia nie uderzą w nich jak lawina, kiedy zobaczą wszystkich znajomych, którzy również kogoś stracili.
Musieli, po prostu musieli poradzić sobie z tym wszystkim — nie byli przecież w stanie uratować większej ilości osób. Pozostawało cieszyć się, że mają siebie, jak i trzymać kciuki za ludzi chcących walczyć o lepsze jutro bez bliskich, którzy wcześniej stanowili filar ich życia.
Popatrzyli na siebie, a uśmiech rozjaśnił ich opalone oblicza. Jak dobrze, że mieli siebie i Hermionę. Wciąż ich ciekawiło, jak ona spędziła cały ten czas i co robiła, jednak w listach nie była zbyt wylewna, więc wspólnie zadecydowali, że nie będą na nią naciskać, a wszystkiego dowiedzą się po powrocie do domu.
Dom...
Ron czasami miał poczucie winy, kiedy pomyślał o swoich rodzicach, o George'u, o Ginny... Przeszywało jego ciało niczym strzała za każdym razem, gdy uświadamiał sobie, że ich zostawił zamiast okazać należyte wsparcie aż do końca. Jednak sami mówili, żeby wyjechał z Harrym, że to im dobrze zrobi, że taki odpoczynek jest wręcz wskazany... I uległ, posłuchał się. Miał nadzieję, że jakoś sobie radzą.
Nie, stop, pomyślał. Przecież miał prawo wyjechać. Miał prawo poradzić sobie ze swoimi własnymi demonami po swojemu. Nikt nie mógł mu zakazać radzenia sobie tak, jak on potrafił najlepiej.
— Powinieneś się cieszyć — powiedział po jakimś czasie Harry. — Zobaczymy Hermionę, wszystkich przyjaciół, Hogwart, i oczywiście umówimy się na zdawanie testów aurorskich. Zdenerwowany?
— Jak nigdy. — Obaj zaśmiali się szczerze, a Ron dodał chwilę później: — Jak myślę o tych testach, to cały się trzęsę i denerwuję. Nawet przed wojną nie miałem takiego stracha jak teraz.
Odetchnął głęboko. Zawód Aurora nie był kolejnym etapem w zadaniu: „wspieram Harry'ego i podążam wszędzie tam, gdzie on”. Od dziecka pragnął nim zostać i nie wyobrażał sobie nigdy, żeby było inaczej. Mimo że pewnie znowu przyjdzie mu stać w cieniu swojego przyjaciela, to i tak chciał wykonywać ten zawód za wszelką cenę. Bał się jednak, że jego umiejętności będą zbyt małe, by go przyjęli...
Harry w końcu bez problemu się dostanie, w końcu to Harry... a on?
Był tylko kolejnym Weasleyem, i nawet mimo wygranej wojny i zasług w bitwie to niewiele zmieniało jego położenie.
Szybko zamrugał, zdając sobie sprawę z toku swoich myśli. Znowu to robił.
Spojrzał na Harry'ego i podniósł ciężką szklankę do ust, biorąc łyk.
— Daj spokój, Ron. Uda nam się. Zawsze się udaje.
I tak szli, brodząc stopami w piasku, a zachodzące słońce powoli zrównywało się z ich głowami.
Odetchnęli, odżyli na nowo; teraz pozostało im tylko obudzić się z pięknego snu i powrócić do rzeczywistości, która — żywili głęboką nadzieję — miała nie okazać się aż taka straszna.



27 sierpnia


Hermiona siedziała na jednym z dość zniszczonych leżaków, ciężkim tomiskiem zasłaniając sobie natarczywe słońce, a jakieś trzydzieści metrów od niej George skakał z pomostu prosto do chłodzącej ciało wody.
Rano dostała list od Harry'ego i Rona z informacją o planowanej godzinie powrotu.
Razem z George'em postanowiła nie ruszać się z miejsca i powitać ich nad jeziorem, gdzie jej rodzice mieli letni domek i dali wolną rękę co do formy pobytu.
Musiała przyznać, że zarówno jej, jak i George'owi, wyjazd tutaj wyszedł na dobre, i mimo tygodnia spędzonego w tym miejscu oboje chodzili uśmiechnięci, co chwilę przekomarzając się ze sobą bądź kłócąc o drobiazgi.
Pierwszego września George wracał do pracy w „Magicznych Dowcipach Weasleyów”, by kontynuować to, co zaplanowali wcześniej razem z bratem, a ona przez pierwsze trzy dni zamierzała mu pomóc, by dzień po tym wyjechać na tak długo planowany Kurs Magomedycyny Gunhildy z Gorsemoor, który obejmował piętnaście miesięcy ciężkiej pracy w Stanach Zjednoczonych, Japonii i Nowej Zelandii.
Aby zostać uzdrowicielem w świętym Mungu, trzeba było zdać wymagane Owutemy przynajmniej na Powyżej Oczekiwań, przy czym przystępując do pracy była ona ustanowiona na pół etatu, bo pozostały czas poświęcało się na odpowiednie kursy z wszelakich dziedzin, które obejmowały chociażby magomedycynę, trasmutację czy eliksiry. Było to również powodem nieskładania papierów do szpitala przez wielu ambitnych i początkujących uzdrowicieli, bo kursy — w zależności od szybkości nauki danego czarodzieja — trwały kilka miesięcy, i w większej mierze nie dostawało się za nie sowitego wynagrodzenia.
Tym samym przez pracowanie na zaledwie pół etatu niektórych nie było stać na opłacenie mieszkania, czynszu i kupno jedzenia, dlatego po jakimś czasie rezygnowali, szukając lepszej posady.
Hermionę jednak to nie zraziło, bo od zawsze wiedziała, co chce robić. Poza tym uważała za całkowity bezsens kształtowanie się w tych dziedzinach, w których przy podjęciu pracy powinno się doskonale operować wszelakimi pojęciami i mieć wymagane umiejętności. Nie wyobrażała sobie, by mogła kiedyś poważnie zachorować, a opiekujący się nią uzdrowiciel nie potrafiłby jej pomóc, bo wciąż uczęszczałby na kursy.
Jeszcze przed rozstrzygającą bitwą wysłała więc anonimową sowę do ówczesnego dyrektora świętego Muga z zapytaniem, czy zamiast przygotowanych przez nich kursów można ubiegać się o posadę uzdrowiciela ze skończonym Kursem Magomedycyny Gunhildy z Gorsemoor, na co odpowiedź była pozytywna, jak i że absolutnie nie ma żadnych przeciwwskazań. Wolała pozostać anonimowa, bo jeszcze wtedy podróżowała z Harrym i Ronem w celu znalezienia horkruksów, a nie mogła zdradzić ich położenia; w dodatku wiele poważnych i szanujących się instytucji było wtenczas opanowanych przez Voldemorta i jego popleczników.
Pokręciła głową, urywając swoje rozmyślania, a brązowe kosmyki poruszyły się w niemym takcie. Przewróciła stronę w książce i czytała dalej, co jakiś czas zerkając w stronę George'a, który skakał do wody robiąc salta i popisując się, co sprawiało mu niesamowitą radość.
Godzinę później usłyszała charakterystyczny dźwięk towarzyszący aportacji i zmarszczyła brwi.
Obróciła głowę w lewą stronę, jednak zdążyła jedynie wstać z leżaka, zanim nie została porwana w ramiona przyjaciół.
— Też się cieszę, że was w końcu widzę — powiedziała po chwili i odsunęła się na jeden metr, po czym pociągnęła nosem patrząc na ich zmężniałe sylwetki i nieco dojrzalsze twarze. — Czuję się jak matka oglądająca własne dzieci. Ale się zmieniliście! — Uśmiechnęła się, a oni trzymali ją tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz się udusi. Dosłownie kilka sekund później dołączył do nich George, który poklepał ich obu mocno po plecach i pokiwał głową w geście uznania.
— A kogo ja tu widzę? Mojego kochanego braciszka i Niesamowitego Chłopca, Który Przeżył! Chodźcie do tatusia! — Wziął każdego z nich pod ramię, a dłonią poczochrał po włosach. — Wyglądacie, jakbyście wysmarowali się czekoladowymi żabami. Ciekawe, co powie mama na wasze dziwne fetysze. — Spojrzał na nich srogo i podparł się pod boki, udając Molly. Odpowiedziały mu głośne śmiechy, po czym wszyscy usiedli na leżakach i zaczęli rozmawiać o tym, co się działo i jakie są ich obecne plany.
Każdy zaczynał iść w swoją stronę — George otwierał ponownie sklep, Hermiona niedługo później przenosiła się do innego kraju na niemal półtoraroczny kurs, a oni dwaj planowali swoją przyszłość jako Aurorzy.
Zasadnicze pytanie brzmiało, czy mimo niezaprzeczalnego faktu, że każdy z nich zaczynał udeptywać swoją własną ścieżkę, pogodzą to wszystko i przetrwają, będąc prawdziwymi przyjaciółmi.


5 września


Hermiona spojrzała na pomniejszoną mapę w swoich dłoniach, którą kilka dni wcześniej otrzymała za pomocą sowy wraz z pozostałymi informacjami o kursie — co trzeba było zabrać, gdzie się dokładnie znajdował gmach, w jakim miejscu wszystko miało się odbywać, do jakiej części mieszkalnej została przydzielona, jakie książki trzeba było mieć ze sobą i jaka była przewidziana ilość galeonów na szaty i wymagane przedmioty, które kupowane były za pośrednictwem uniwersytetu magomedycyny.
Teraz zerkała na kawałek pergaminu, zauważając, że dotarła na miejsce. Dookoła nie było widać nic szczególnego — tylko gdzieniegdzie jakiś bliżej niezidentyfikowany przedmiot tańczył tak jak wiatr zapragnął, a niedaleko jakiś kamyk poruszał się po ziemi. Wyglądało to jak całkowite pustkowie, odludzie, na którym nikt nie mieszka — zupełnie jakby żaden człowiek nie chciał zapuszczać się w takie rejony. Ziemia miejscami była kamienista, nieporośnięta żadnym mchem ani trawą — wyglądało na to, że warunki nie sprzyjają rozwijaniu się w takim miejscu żadnej roślinności. Bezchmurne niebo jeszcze bardziej dawało znać o duszności, gorącu i niemijającemu ukropowi.
Hermiona spojrzała na swój strój — krótkie spodenki i zwykłą białą koszulkę — po czym otarła czoło z nadmiaru potu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w środku, bo była całkowicie nieprzystosowana do takiej pogody.
Każdy ważniejszy budynek w świecie magii — szczególnie odizolowany od reszty miejsc — miał swoje własne zabezpieczenie. I tak, jak czarodzieje mogli bez problemu zobaczyć Hogwart, tak zwykli ludzie widzieli tylko stertę gruzu, a chcąc iść dalej, przypominali sobie o tym, że mają jakąś ważną rzecz do zrobienia. Przymknęła powieki, po czym wyobraziła sobie wspaniały gmach, którego okazałość widziała na wysłanym zdjęciu, po czym otwierając je ponownie, miała zobaczyć go przed sobą, schowanego za żelazną bramą, w którą wyryte były inicjały G&G — Gunhildy z Gorsemoor, wplątane między metalowe kwiaty i łodygi.
Drobinki kurzu wpadły jej do oczu, a ona potarła drażniące miejsce ściśniętą w pięść dłonią, by później zamrzeć z wrażenia.

A więc tak wyglądał Shenter.




***

Dobry wieczór!:) Niezmiernie się cieszę, że mogę tutaj zawitać z kolejnym postem. Pierwsze rozdziały będą dosyć nietypowe, bo właśnie na taką formę "zgłębienia się w przeszłość" wybrałam. Mam nadzieję, że razem ze mną przebrniecie przez te czupiradła i już za kilka tygodni dojdziemy do normalnej akcji. Przez fakt, że w przeszłości, tuż po wojnie chociażby, tyle się dzieje, że nie może to się dziać na zasadzie ciągłych retrospekcji przeplatanych z normalnymi, regularnymi wątkami. I ja mogłabym wtedy się pomylić, i Wy pogubić, więc ta forma, którą obecnie przekazuję, powinna być jak najbardziej klarowna i zrozumiała. W obecnym rozdziale mamy czas tuż po wojnie, wspomnienia, a także wyjazd Hermiony na kurs. Każdy następny będzie się skupiał bardziej na niej — na tym, co ona tam robi, jak wszystko się odbywa, jednak nie zabraknie również wstawek z życia czarodziejów w Anglii — tak, nie zabraknie również i jego. Tak więc na razie nie będzie dramionowato, ale żeby mogło być, muszę najpierw wszystko wyjaśnić — przecierpicie, kochani? 
Rozdział zostanie zbetowany na dniach, ponieważ nie chciałam opóźniać publikacji, a duszyczki nie miały czasu. Za wszelakie wytknięcia będę bardzo wdzięczna:)
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, przy chwili czasu na wszystkie odpowiem; również odwiedzę Wasze blogi, biorę się za każdy po kolei, więc i dodam się do czytelników, żeby być na bieżąco. Więc jeśli nie macie jeszcze ode mnie komentarza — cierpliwości. Ja jestem tylko człowiekiem, nie mam (niestety!) 24 godzin na czytanie. 
Kolejny rozdział powinien pojawić się w ciągu tygodnia/dwóch; na bieżąco z postępami możecie być na facebooku, więc zapraszam do polubienia. Buziaki!

Obserwatorzy

Layout by Yassmine